czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział 56

Azazel znalazł chłopca na kanapie w salonie.
Był sam i oglądał nowy obraz wiszący obok kominka. Wyglądał bardzo niewinnie i na dużo mniej lat niż ma w rzeczywistości. Bo przecież za pół roku skończy 13, a każdy, kto go nie zna, dałby mu 10. Do tego minka jaką robił: głowa przekręcona w bok i zmrużone oczka. Aż dziw brał, że tak na prawdę to mały diabeł z twarzą najpiękniejszego anioła.
-Skarbie?- Przekroczył próg pokoju.
-Tak, Aza?-  zapytał, ale nie odwrócił się do niego. Mimo to mężczyzna usiadł obok.
-Zamierzasz w końcu przestać mnie karać?
-Może.- w końcu na niego spojrzał. Był świadomy, że po tym, co zrobił, przyszła jego kolej. Nigdy się do tego nie posunął i w jakimś stopniu obawiał się tego, co się stanie.
-Kochanie, a czemu stałeś się tak okrutny?- Wziął go za rękę.
-Bo się boję. -przyznał cichutko spuszczając wzrok.
-Boisz?- Azazel rozumiał coraz mniej z tego co mówił i z jakiegoś powodu wcale mu się to nie podobało.
-Że znowu nas... mnie- poprawił się po chwili.- zostawisz. Ja wiem, że wiecie o moich snach i czy któryś z was coś zrobił? No i dużo czytałem o relacjach towarzyszy. Biblioteka w Akademii jest bardzo pomocna. Jestem tym uległym i znam swoje zadania....
-Chwileczkę.- Azazel nie mógł uwierzyć jak bardzo on i Elvern byli głupi i to nie po raz pierwszy. A przecież obiecał chłopcu, że przestanie go traktować jak dziecko. A co robił? Dokładnie to samo. A teraz ukochany się na nim mści. Ile to razy gdzieś go wysyłali, gdy chcieli się kochać? Albo wymykali się w nocy do łazienki czy salonu?- Więc to nie było przez tamto? Tylko dlatego, że jesteśmy idiotami, którzy obiecują i nie dotrzymują słowa... Chciałeś, żebym poczuł to, co ty za każdym razem... Kochanie...
-Aza, ja wiem, że nie chcesz....- Zaczął ostrożnie.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chcę. Obaj chcemy, ale jesteś za młody.
-Nie na wszystko.- szepnął znów spuszczając wzrok.
-Masz rację, aniołku.- posadził go sobie na kolanach.- Tylko boję się, że, gdy zacznę, już się nie powstrzymam.
-Widziałem was raz.- popatrzył mu w oczy.- Wtedy, gdy wróciłeś.- Azazel uśmiechnął się do niego trochę smutno.
-Skarbie, ja naprawdę nie wiem, co zrobić.- westchnął.- Dorastasz i tak bardzo bym chciał... Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś piękny. Jak za każdym razem, gdy odkrywasz chociaż trochę tej wspaniałej, białej skóry, chcę ją naznaczyć. I ten zapach. Zmienił się, już nie jest dziecinny, ale nie do końca gotowy. Dlatego...
-A El?- Przerwał mu Daga.
-Tak, jemu jest z jednej strony łatwiej. Bo zna cię od niedawna i nie wie jak pachniałeś kiedyś. Ale on również nie może i to nie dlatego, że jest moim uległym towarzyszem. Bo to znaczy, że jest twoim dominującym. Tylko dlatego, że obaj boimy się stracić kontroli....
-Ale ja nie.- Daga znów zaczął się denerwować.
-Powinieneś, kochanie. Nie dojrzałeś jeszcze do tego.- pocałował go delikatnie w usta i przytulił.- Nie każ mnie więcej, zrozumiałem.
-A jeśli nie, to wiem jak cię dręczyć.- uśmiechnął się złośliwie i wtulił się w ciepłą pierś mężczyzny.
-Tak wiesz i robisz to zawodowo.- roześmiał się i zamknął oczy, by cieszyć się bliskością ukochanego jeszcze przez kilka chwil w spokoju.

Dumbledore zastanawiał się kogo poświęcić dla sprawy i najchętniej zabiłby Knota, ale ten będzie mu potrzebny. Wiedział, że musi być to ktoś, kto wzbudzi zaufanie Riddla i wejdzie do jego kręgu. Tylko że nie bardzo wiedział, kogo wybrać. Nikt nie wydawał mu się odpowiedni, a czas uciekał.
Nie chciałby też być kimś nieznaczącym, bo musiałby pracować na wszystko, co miał od początku, a na to nie miał już siły.
Dopiero tu, w celi, zdał sobie sprawę, jak stary jest na prawdę i że ma ostatnią szansę na osiągnięcie sukcesu. Szansę, która powoli uciekała mu przez palce.
I nagle wszystko stało się jasne. Przecież Snape nie był medykiem, a muszą tam kogoś takiego mieć .To, że Voldemort jest zły nie znaczy, że nie dba o swoje sługi.
Ten plan w końcu wydawał mu się idealny i żałował, że pomyślał o tym dopiero, gdy jego życie było zagrożone.
-Knot.- powiedział do lustra wiszącego na ścianie.
-Albusie, witaj.- nerwowy uśmiech.- Więc podjąłeś decyzję?
-Tak. Przyślij mi tu medyka, kogoś dobrego, ale nieznanego i weź ze sobą eliksir.
-Dobrze.- kiwnął głową.- Jutro rano się tym zajmę.- i zniknął mu z pola widzenia.
Jeśli to się nie powiedzie, to podda się w końcu, bo to będzie oznaczało, że bachora chronią jakieś wyższe siły, a nie był przygotowany na walkę z czymś takim.
A na razie zadowoli się tym, że jutro opuści w końcu celę i zacznie nowe życie, a Albus Dumbledore jeszcze w tym tygodniu zginie.

Elvern spał przez jakieś dwie godziny i wcale się nie zdziwił, gdy obudził się sam.
Właściwie to był nawet z tego zadowolony, bo miał chwilę czasu, żeby przemyśleć tą wojnę podjazdową, którą prowadzili jego towarzysze. Zdawał sobie sprawę z tego, że za tym stoi coś więcej niż tamto wydarzenie i on też miał poczucie winy. A z drugiej strony i on był dominujący i miał prawo do chwili samolubnego myślenia, zresztą jako uległy też, nawet więcej. Więc z której strony by na to nie spojrzeć, mógł to wykorzystać, ale z umiarem, bo relacja Aazazela i Daga była jeszcze nie do końca stała.
Już wychodząc spod prysznica podjął decyzję, że to musi się skończyć, chociaż może jeszcze przez tydzień czy dwa wyciśnie z tego co najlepsze, a później przejmie rolę rozsądnego mediatora i zażegna spór.