niedziela, 13 listopada 2011

Rozdział 1


— Lucjuszu! — Stojąca przed blondynem kobieta wydała z siebie okrzyk ulgi i szybko podeszła do męża.
— Misja wykonana, Narcyzo! — Mężczyzna ucałował żonę w policzek i pokazał chłopca.
Kobieta spoglądała na dziecko z miną opiekuńczej, a raczej nadopiekuńczej matki.
— Jaki on malutki — wyszeptała.
— Czy wszyscy już są? — odezwał się Malfoy po krótkiej chwili, przykuwając na nowo uwagę żony.
— Tak, ale... — Ukryła twarz w dłoniach. — Kochany, udało mu się — zaszlochała cicho. — Lucjuszu, co teraz?
— Spokojnie, moja droga. — Blondyn przygarnął kobietę do siebie wolną ręką. — Za chwilę wszystkiego się dowiemy, chodźmy.
Wyprowadził ją z przestronnego salonu, w którym do tej pory się znajdowali. Szli poprzez ciemny korytarz aż do sali, która przypominała jadalnię, z ogromnym stołem, pochodniami na ścianach i zapalonym kominkiem.

Lucjusz musiał ze smutkiem stwierdzić, że niewielu Śmierciożercom udało się przybyć do Twierdzy Cieni w tą szczególną, tragiczną noc. Ci, którzy jednak przybyli, nie wyglądali najlepiej —  byli przybici, płakali, wielu z nich nie powinno w ogóle opuszczać skrzydła szpitalnego. Severus Snape jako pierwszy dojrzał wchodzących. Ten młody, czarnowłosy mężczyzna o zwykle kamiennej twarzy teraz był niemal roztrzęsiony, a w jego oczach można było dostrzec łzy.
Wstał jednak i skłonił się nieznacznie na widok starszego kolegi.
— Nasz Książę wreszcie wrócił do domu. — oznajmił Lucjusz i uniósł chłopca nieznacznie, by pokazać go zebranym.
— Daj go mnie. — Severus zbliżył się do mężczyzny i wziął na ręce budzące się powoli dziecko. Wydawać by się mogło, że wszystko z nim w porządku. Mimo to podejrzliwa natura mężczyzny dała o sobie znać. Poza tym postanowił on postąpić zgodnie z rozkazami ich zaginionego, bądź co gorsza, martwego Pana i zbadać małego Dziedzica.
Ostrożnie ułożył chłopca na stole i wycelował w niego różdżką sprawdzając, czy nie były na niego rzucane jakieś zaklęcia. Niestety nie pomylił się. Westchnął ciężko i usunął zaklęcie Glamure.
Dopiero teraz zamarł. Twarzyczka dziecka pokryta była siniakami w kształcie dłoni. Widać było także niezbyt dobrze zagojone blizny po głębokich cięciach, czółko natomiast "zdobiła" blizna w kształcie błyskawicy. Najgorsze jednak były oczy, które się w niego wpatrywały. Bez cienia protestu, za to z ogromnym strachem. U rocznego dziecka, było to wręcz przerażające. Severus nabierał podejrzeń i nie był jedynym, który chciałby raz jeszcze zamordować Potterów. Delikatnie rozwinął kocyk, okrywający wątłe ciałko. Dalej, tak jak się spodziewał, było niestety jeszcze gorzej. Nie zostało chyba żadne miejsce na skórze dziecka, które nie byłoby w jakiś sposób uszkodzone. Chłopiec miał też kilka połamanych żeber, powykręcane nóżki i ślady po przypaleniach. Mały Daga-Eweram przez całe oględziny nie poruszył się ani razu, nie wydał z siebie ani jednego dźwięku.
— Maleńki... — Severus zapłakał po raz kolejny tego dnia, czuł się bardzo zmęczony.
— To barbarzyńcy! — Bella stanęła obok przyjaciela i drżącymi rękami ściągnęła dziecku pieluszkę. Całą komnatę wypełnił nieprzyjemny zapach. Pieluszka nie była zmieniana od kilku dni. Narcyza zaczęła głośno płakać i opadła na krzesło. Bella cofnęła się o kilka kroków. Zgromadzeni mężczyźni mieli oniemiałe ze zgrozy miny.
— Thorfinn, przynieś moją torbę. — Severus odezwał się do najbliższego człowieka, ten skoczył na równe nogi i wyszedł z sali, by po krótkiej chwili wrócić z dużą czarną torbą.
Severus wyjął z niej buteleczki z niebieskim i czerwonym płynem i... nie miał wprawy w karmieniu dzieci, a co dopiero w podawaniu im eliksirów. Na szczęście Narcyza wzięła je od niego i ułożyła sobie chłopca na kolanach, po czym delikatnie przyłożyła buteleczkę do ust dziecka. Daga odmawiał współpracy, więc odchyliła mu główkę do tylu. Dopiero teraz była w stanie wlać oba eliksiry.
— Bella, czy mogłabyś? — zwróciła się do siostry. Zawsze była od niej słabsza psychicznie i widok tak skatowanego maluszka przyprawiał ją o ból serca i głowy.
Bellatrix wyszła z Dagą i skierowała się do pokoju siostrzeńca. Gdy już tam była, ułożyła go w kołysce obok Dracona. Ten obudził się i spojrzał najpierw na nią, a później na mniejszego chłopca.
— Dzi? — zapytał cichutko.
— Tak Draco, dzidziuś. — uśmiechnęła się do niego smutno. — Opiekuj się nim — dodała.
Draco przysunął się do śpiącego Dagi i otoczył go swoim małym ramieniem, po czym znów zamknął oczka.
Bella patrzyła wzruszona na tę słodką scenę ocierając łzy z policzka. Po chwili odwróciła się i wyszła.

Cały czarodziejski świat wznosił szklanki w toaście: Za Harrego Pottera, za Chłopca Który Przeżył, nie wiedząc że ten tak naprawdę nigdy nie istniał i że piją zdrowie małego księcia Twierdzy Cieni, który dziś stracił ojca w starciu z Albusem Dumbledore’em, a jego drugi tata miotał się w tej samej chwili spętany w ciasnej celi w Azkabanie.

Albus Dumbledore, oczywiście niczego się nie spodziewał. Był przekonany, że jego plan zadziała bez zarzutu. Uśmiechnął się do siebie i zasnął przekonany, że zrobił dziś coś dobrego dla ludzkości.

Daga-Eweram spał w kołysce napojony eliksirami i czuł się tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Czuł, że jest bezpieczny oraz że otaczają go ramiona pierwszego dziecięcego przyjaciela.
Nie wiedział natomiast, że właśnie zaczęło się jego prawdziwe życie i że będzie ono jedną, wielką, niekończącą się przygodą.